Gdy półtora (mniej więcej) roku temu kupowałem X-E1 nie przypuszczałem, że da to początek pięknej przyjaźni. To miał być zakup z rozsądku, po prostu. Codzienne noszenie Nikona D700 nie było niczym przyjemnym dla ramienia, nie na dłuższym dystansie, który zacząłem pokonywać w drodze do i z pracy. Zacząłem rozglądać się za czymś poręcznym, czymś małym, czymś czym mógłbym zawojować stołeczne ulice jednocześnie nie robiąc z siebie Krzywej Wieży z Pizy czy, co gorsza, Quasimodo. Okazało się jednak, że nie jest tak prosto połączyć w jednym urządzeniu lekkość i poręczność, z jakością generowanego obrazu. Kupiony przeze mnie Ricoh GR IV okazał się świetnym, małym aparatem, jednak mocno tracącym w gorszym świetle. Stwierdziłem więc, że nie ma się co cackać w tańcu, a kupić raz, a porządnie i zacząłem rozważać X100 od Fujifilm. Koniec końców jednak uznałem, że chcę mieć możliwość wymiany optyki (w końcu mam się w tańcu nie pierd… wróc, nie cackać) i tak właśnie poznałem się z X-E1.
X-E1 miał być typowym aparatem spacerowym.
Mały, z fajnym szkłem (35mm/1.4), z wyglądu przypominający dalmierz wujka Stefana, wydawał się być idealnym towarzyszem podróży (aparat, nie wujek Stefan). Szybko się okazało, że zabieram Fuji ze sobą prawie wszędzie (kiedyś miałem świra na punkcie selfies w toaletach, rządziłbym z X-E1), natomiast coraz rzadziej ruszam z półki D700 wraz ze szklarnią. Problem zaczynał się gdy przychodziło do sesji portretowych i brakowało mi ogniskowych, czegoś szerszego, lub czegoś węższego. Problem rozwiązałem, częściowo, prawie rok później kupując świetne szkło jakim jest Fujinon XF 23/1.4. Parę miesięcy później dokupiłem do tego zestawu przecudną „pięćdziesiątkeszóstkę“ ze światłem 1.2. O Nikonach zapomniałem prawie całkowicie, od czasu do czasu tylko zadając sobie pytanie czy nie wystawić ich na „alledrogo“. Byłem przeszczęśliwy, świat promieniał, a ptaszki śpiewały radosne pieśni.
Gdy na jedną z sesji zabrałem ze sobą cały ten mój Fuji’owski („fudżjowski“?) dobytek to po skończonych zdjęciach dostałem objawienia - nie boli mnie ramię, i trudno się temu dziwić. Korpus i trzy szkła ważą mniej niż noszony wcześniej D700 + 24-70/2.8. I to nie mniej o parę gramów, różnica to dobre pół kilograma. Ponad 500 gramów, które po paru godzinach potrafią wyraźnie dawać się we znaki. Okazało się również, że mniejsza waga i rozmiary wcale nie muszą oznaczać słabszej jakości.
Bartku, ale on ma taką maluśką matryckę
Tak, to prawda. Matryca jest mniejsza niż chociażby we wspomnianym Nikonie D700. Tylko co z tego? Rozumiem, że obecnie tak zwana „pełna klatka“ to mokry sen wielu fotografów, którym inaczej zdjęcie nie wyjdzie. Potrafię jednak zrozumieć, że są osoby, które nie obędą się bez bardzo szerokich kątów albo potrzebują ultra małej głębi ostrości. Zdaję sobie też sprawę, że do pewnych zastosowań lustrzanki nadal będą lepsze niż bezlusterkowce. W każdym innym przypadku udowadnianie wyższości matryc FX nad APS-C to chyba chęć rekompensaty tylko nie wiem czego. Nie wierzycie mi? Przeczytajcie ten świetny tekst Zacka Ariasa lub obejrzyjcie film, w którym porównuje on matryce (chociaż lepiej napisać o materiałach swiatłoczułych), a najlepiej zróbcie jedno i drugie. Ze swojej strony dodam, że przesiadając się z „ogromnoklatkowego“ D700 na „maciupkoklatkowy“ X-E1 nie zauważyłem żadnej znaczącej różnicy w jakości obrazu, jaki dostawałem z tych dwóch aparatów. Dostałem natomiast mniejszy, lżejszy zestaw który, uwaga, ma dodatkowe zalety.
Tak blisko, a jednocześnie tak bliżej
Tą zaletą jest bliskość z fotografowanym obiektem i to jest dobre. Fotograf musi być blisko z osobami, które fotografuje. Nie chodzi mi tu nawet o uliczną fotografię dokonywaną przez teleskopy na bogu winnych żebrzących, ale o sam kontakt z drugim człowiekiem. D700 z 24-70 był wielki. Nie ogromny, ale wielki. Jak maska, którą można przywdziać by się za nią skryć i dodatkowo zastraszyć odpowiednich rozmiarów obiektywem. Wyciągając z torby X-E1 nie schowam się za nim, obiektyw (nawet duży jak na swoją kategorię XF 56mm) nie zrobi takiego wrażenia jak dobrej jakości zoom czy nawet stałoogniskówka podpięta do DSLR (no dobra, Nikkor 50/1.8 może się zaczerwienić). Ten mały aparat jest niczym rosyjski lodołamacz jeśli chodzi o nawiązywanie kontaktu z drugim człowiekiem. Przebija się przez wszystko, oczywiście o ile dzierżący go w dłoni fotograf wszystko nie zepsuje. Mały aparat to nie ułomność, to otwartość, a piszę tylko o normalnych portretach. Zalety małych aparatów przy street photo docenia chyba każdy, kto para się tym typem fotografii. Oczywiście to nie jest recepta na całe zło i to nadal fotograf jest mistrzem ceremonii, jednak gdy narzędzia, z których korzysta pomagają (czasem wręcz wymuszają) w pewnych zachowaniach, to jest to naprawdę super.
Rodzina się powiększa
Polubiłem się z X-E1 na tyle, że zacząłem rozważać kwestie zakupu drugiego Fuji. Dwóm będzie weselej, a i ja będę spokojniejszy wiedząc, że w razie czego mam zapas. Niedawno wcieliłem ten plan w życie stając się posiadaczem drugiego Fujifilmu - X-T1, z którego jestem również bardzo zadowolony (nie myśleliście, że napiszę inaczej, co?). Może czasem brakuje mi w nim tego dalmierzowego stylu, ale poza tym jest spełnieniem wszystkiego czego można od aparatu wymagać. Wiem też, że na nim się nie skończy. Z niecierpliwością czekam na wrześniową Photokinę by zobaczyć tak mocno oczekiwany X-Pro2. Czekam na dostępność zapowiedzianego jasnego tele 92mm. Biję się z myślami, czy nie dokupić „naleśnika“ 27mm. Co tu dużo mówić, pokochałem aparaty Fujifilm. Za jakość obrazu jaką generują, cudowne szkła, jakość ich wykonania, za przemyślaną konstrukcję. Cholera, uwielbiam je za duszę, którą posiadają chociaż może to brzmieć głupio. Strasznie podoba mi się też to co robi sama firma, słuchająca społeczności ludzi fotografujących ich aparatami. Słuchająca i wprowadzająca poprawki czy pomysły przez nich zgłaszane. Wypuszczająca nowe firmware’y usprawniające, czy też wręcz dodające nowe funkcje do nawet starszych aparatów, zamiast po prostu wydać nowy korpus i powiedzieć: „Hej, chcecie mieć focus peaking? Dodamy go do modelu X-E2a“. Nawet osoby fotografujące Fuji są bardziej otwarte na innych. Mam nadzieję, że ta filozofia nigdy im się nie zmieni i przyszłość systemu będzie równie dobra jak jest obecnie.