Ostatnie w tym roku Spacerro mało miało ze świątecznej atmosfery. Nie zrozumcie mnie źle - wszędzie kolędy, Mikołajowie, zachęcający do wstąpienia na pieroga, świąteczne dekoracje, wszystko to, z czym kojarzyć powinny się Święta w amerykańskim filmie. Dla mnie jednak klimat grudniowego podekscytowania to przede wszystkim śnieg. Biały puch, skrzypiący pod nogami, przyklejający się do butów. Dzieciaki, lepiące bałwana… Ale ja nie o tym miałem. Świąteczne Spacerro, mimo pluchy, śliskich chodników i dominującej wokół szarości, było całkiem udane. Przyczyniło się do tego zarówno towarzystwo kawowych pielgrzymów, jak i - a w zasadzie przede wszystkim - kawa, którą się raczyliśmy. Gdzie ten proceder smakowy uprawialiśmy? Ano tu:
Leniviec (ul. Poznańska 7)
Wypełniony po brzegi Leniviec sprawił, że espresso smakowaliśmy w stylu włoskim - na stojąco. ;) W sumie, po co siadać, skoro pochłania się je na dwa łyki. ;) Kawa w smaku bardzo miła, w gardło drapała goryczką gorzkiej czekolady, ale miała też mocno zaakcentowane nuty cytrusowe, stanowiące miłe dopełnienie. Body wodniste, ale crema ładna, orzechowa.
Loft (ul. Złota 11)
Kiedyś był tu optyk, teraz jest kawiarnia i to spora. Osobiście wolę takie małe, przytulne kawiarenki. Loft jednak nie jest zły, zwłaszcza na piętrze, gdzie również jest, całkiem niczego sobie, taras (nie testowaliśmy w taką pogodę ;)) i robi się przytulniej. Przyznam się, że nie spodziewałem się szału, zwłaszcza gdy dostaliśmy kawę w filiżankach od latte, brandowanych logiem Kofi Brand. Nie przepadam za ziarnami z tej palarni. Wizualnie kawa też nie zachwycała. Crema znikoma, ciemna, mało przyjemnie prezentująca się w ogromnej filiżance. Ale pierwszy siorb był kompletnym zaskoczeniem. Marcepanowa słodycz z nutką pomarańczy zagrała na podniebieniu w sposób mistrzowski. Przestała się liczyć duża porcelana i logo palarni. Był tylko ten smak. Naprawdę warto tu zajrzeć, bo jest to jedna z najlepszych mieszanek, jaką ostatnio piłem. W dodatku zaserwowana z maestrią (tylko w nieco zbyt dużej filiżance ;)).
Cafe Vincent (ul. Nowy Świat 64)
Mała, ale klimatyczna kawiarnio-piekarnia, przycupnięta w bramie Nowego Światu, robi miłe wrażenie. Zwłaszcza gdy już od wejścia w nos uderzają zapachy świeżego chleba. Robi się tak jakoś błogo na duszy. Gorzej natomiast robi się po pierwszym łyku kawy. Jest mocno za mocna. To już nie goryczka, jaka była w Lenivcu, tylko gorycz. W dodatku, mam wrażenie, espresso parzone jest z nieco zwietrzałych ziaren, co też nie pomaga. Może takie było zamierzenie. O szóstej rano łyk takiej kawy może być jak strzał na odlew - pobudzający, ale zostawiający niemiłe wspomnienia.
By The Way (ul. Lipowa 7A)
Przyjemnie wyglądająca, restauracja w zasadzie, ale z zachęcającym ekspresem, więc dlaczego by nie spróbować kawy (chociaż menu na ścianie kusi też by zostać na jakiś posiłek ;). Espresso smakuje orzechem laskowym i cytrusami, jednak kwaskowatość - na mój gust - jest nieco zbyt duża. Zbytnio dominuje i, mimo iż lubię owocowość, jakoś w tym przypadku mi nie przypasowała.
Zanim przejdę do podsumowania, jeszcze jedna rzecz, która mi przyszła do głowy, zarówno po ostatnim, jak i po wcześniejszych podróżach po kawiarniach. Zastanawia mnie to zdziwienie, gdy kilka osób zamawia espresso, wypija je i znika. Wydawało mi się, że to najnormalniejsza rzecz pod słońcem dla kawiarni. Może faktycznie standardem jest gość, który zamówił kawę i siedzi 3 godziny stukając na tablecie czy laptopie, bo dorwał się do darmowego WiFi, ale chyba to zły standard. Potrafię zrozumieć jeszcze kawiarnio-restauracje, które bardziej skupiają się na jedzeniu, ale te spojrzenia zniesmaczone “przyszli, wypili i poszli” w tych wszystkich miejscach z dopiskiem Cafe są dla mnie niezrozumiałe. Oczywiście, może jestem przewrażliwiony i coś sobie ubzdurałem, ale tak czy siak, nie denerwujcie się na tych, co chcą po prostu napić się espresso i pójść dalej. ;) A teraz do podsumowania:
- Loft - zdecydowanie najsmaczniej, w dodatku zaskakująco. Mają też dobrą wodę i interesujący cukier do czytania. ;)
- Leniviec - dobre espresso o przyjemnym smaku. Neutralne, ale smaczne.
- By the way - w sumie, jak w Lenivcu, ale ta mocna kwaskowatość jest zbyt dominująca.
- Cafe Vincent - lubię mocne kawy, ale to był dynamit i to w dodatku bez smaku.