Gdy jakiś czas temu Wojtek linkował na swojej stronie do artykułu o FitBit, w pierwszym odruchu pominąłem ten wpis, uważając go za stratę czasu. W przyrodzie jednak nic nie ginie i po paru dniach postanowiłem sprawdzić, co ciekawego można napisać o krokomierzu. Recenzja była na tyle dobrze napisana, że zapaliła mi w głowię lampkę z napisem “Chcę to!”. Przypomniały mi się lata szczenięce, gdy posiadałem urządzenie liczące kroki, które z wyglądu przypominało zegarek, nosiło się je jak zegarek, i żeby rejestrowało kroki, należało zdrowo machać ręką przy chodzeniu. Z boku wyglądałem pewnie jak urzędnik Ministerstwa Głupich Kroków. Wracając jednak do FitBit’a, to ziarno zasiane zostało na tyle mocno, że gdy zobaczyłem, iż jest dostępny na angielskim Amazonie, postanowiłem zaryzykować i drogą kupna stać się posiadaczem modelu One.
Małe jest piękne
FitBit zapakowany jest w proste, plastikowe pudełko, w którym - poza samym krokomierzem - znajduje się też kabelek USB do karmienia go prądem, podłączany również przez USB dynks do komunikacji z komputerem, gdy One znajdzie się w zasięgu (posiadacze komputerów lub telefonów z Bluetooth 4.0 obejdą się bez niego), klips - jeśli chcielibyśmy przypiąć nasz nowy gadżet na przykład do koszulki oraz opaskę na rękę, którą wykorzystujemy, gdy chcemy monitorować nasz sen. Jest też oczywiście prosta instrukcja, dzięki której rozpoczniemy zabawę z FitBit’em. Sam krokomierz jest mały, bardzo mały. Sprawia wrażenie jak by zaraz miał się zgubić i takie myśli krążą po głowie przez pierwsze dni korzystania z niego. Wykonany jest estetycznie i prosto. Bez pierdyliarda guzików, pokręteł itp. W zasadzie to guzik jest jeden i wystarcza. Konfiguracja urządzenia to kolejny etap, który cechuje elegancja i prostota wykonania. Pobieramy i instalujemy aplikacje, zakładamy konto w portalu FitBit i potem za rączkę jesteśmy prowadzeni przez kilka kolejnych kroków. Wszystko podane w przyjemnie wizualny sposób. Po kilku minutach całość jest gotowa do pracy, a w zasadzie to do spacerów.
Mały krok dla ludzkości
Osobiście korzystam z FitBit’a chowając go do małej kieszonki dżinsów. Tak jak pisałem wcześniej, na początku miałem obawy, że z racji wymiarów zaraz mi z niej wypadnie, więc często sprawdzałem czy mój towarzysz podróży nadal jest ze mną. Samo urządzenie nie korzysta z jakiś zaawansowanych technologii. Pomiar nie odbywa się za pomocą GPSu tylko na podstawie drgań wytwarzanych przy chodzeniu. Nie próbowałem sprawdzać jak czuły jest ten mechanizm, ale w normalnym użytkowaniu sprawdza się na tyle dobrze, że nie zlicza drgań (przynajmniej nie wszystkich) podczas jazdy np. autobusem. FitBit poza liczbą kroków jest w stanie pokazać na wyświetlaczu przebyty dystans, liczbę zdobytych pięter, spalone kalorie i ogólny wynik aktywności w postaci rosnącego kwiatka. Do pomiaru wysokości (potrzebnej do zliczenia pięter) wykorzystywany jest pomiar barometryczny, natomiast cała reszta wyliczana jest na podstawie wzorów i wzorków, uwzględniających też uwarunkowania fizyczne właściciela. Ma to swoje minusy w postaci błędów pomiarowych. Najbardziej narażony na nie jest oczywiście pomiar wysokości, ponieważ zmiana ciśnienia odbija się w mniejszym lub większym stopniu na wyniku. Pomiar dystansu, jeśli uważamy, że jest błędny, możemy regulować mierząc odległość, jaką pokonujemy jednym krokiem, i zapisując wynik w urządzeniu. Kalorie algorytm wylicza na podstawie przebytego dystansu i uwarunkowań fizycznych użytkownika (waga, wzrost, wiek itp). Jednak technologia nie jest tu najważniejsza. W tych wszystkich gadżetach mających dbać o naszą formę istotne jest to, aby motywowały do regularności i intensywności. FitBit zdecydowanie potrafi motywować. Jako przykład mogę podać, że zawsze rano robiłem sobie krótki spacer do pracy, taki około jednego kilometra. Aktualnie zwiększyłem ten dystans do pięciu kilometrów i przestaje mi to wystarczać (ale głupio spóźniać się do pracy, bo chce się nabijać kroki). Nagle autobus, który uciekł jest czymś pozytywnym ponieważ mogę przejść się do kolejnego przystanku, a to kolejna cegiełka w budowaniu dziennego dystansu. Przeważnie nie kończy się na jednym przystanku, o nie. Ostatnio, gdy wracałem do domu, postanowiłem zrobić krótki spacer z dolnego Mokotowa i wsiąść w autobus przy Łazienkach. Tak się jakość złożyło, że dotarłem do Ordynackiej i dopiero tam “złapałem” autobus. Chęć do zdobycia jak największej liczby kroków jest jak wirus, rozwija się w świadomości, motywując do tego, aby jak najwięcej korzystać z własnych nóg, a nie z samochodu czy zbiórkomu. Dodatkowo pomagają w tym zdobywane odznaki (np. za 10000 kroków w jednym dniu) czy elementy rywalizacji ze znajomymi, których możemy dodać na portalu FitBit.
Portal FitBit
To tak naprawdę centrum dowodzenia w wizualnie ładnej oprawie. Tutaj wprowadzamy zmiany w konfiguracji krokomierza, sprawdzamy statystyki naszej aktywności, porównujemy ją ze znajomymi. Głównym widocznym elementem jest nasz dzienny “przebieg” i to jak się on ma do zdefiniowanych Celów, które chcemy osiągnąć i za które, między innymi, dostaniemy Odznaki. Są one już wprowadzone, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby je poprawić, jeśli uznamy, że są niewystarczające (swoją drogą okazuje się, że 70000 kroków w tygodniu nie jest takie proste do wychodzenia). Mamy również możliwość wprowadzania aktywności, której nie monitoruje FitBit (np. jazda rowerem, pływanie itp.). Jeśli chcemy zrzucić parę kilo, portal również nam pomoże. Odpowiadając na kilka pytań, system wyliczy ile dziennie kalorii powinniśmy przyswajać, a dzięki możliwości zapisywania zjedzonych posiłków łatwo widzimy nasz kaloryczny bilans “strat i zysków”. Jest również możliwość skorzystania z opcji “prywatnego trenera”. Jest ona jednak płatna i nie skusiła mnie. :-) Oczywiście na tym nie koniec. Fani dbania o formę powinni być zadowoleni możliwościami zapisu danych z treningu, gdyż są one całkiem rozbudowane, jest nawet mini blog i możliwość “podłączenia” się pod inne, podobne aplikacje (np. Endomondo). ostatnią, ale dość ciekawą opcją, jaką daje nam FitBit, jest możliwość monitorowania snu.
W łóżku z FitBit
Do tego przydaje się wspomniana przeze mnie na początku opaska na rękę. Wsuwamy do niej krokomierz, a ten, bezpiecznie tam sobie siedząc, stara się śledzić nasz sen. Opaska jest bardzo wygodna i w zasadzie nie przeszkadza. Jest wentylowana i łatwo się do niej przyzwyczaić. Ma też małą siateczkę w kieszonce na krokomierz, aby można było zerknąć na ekran FitBit’a bez potrzeby jego wyjmowania. Monitorowanie snu, jak się zapewne domyślacie, realizowane jest poprzez śledzenie ruchu. Ruszasz się = nie śpisz; nie ruszasz = śpisz. Nie jest to jakaś wyszukana technologia, ale daje podstawowy wgląd w jakość snu. Dodatkowo model One ma możliwość ustawienia cichego alarmu, czyli gdy nadchodzi pora pobudki, zaczyna on wibrować licząc, że obudzi swojego właściciela. Alarmy również konfiguruje się na portalu i możliwości są całkiem rozbudowane. Od pojedynczego alarmu poprzez cykliczne alarmy w wybranych dniach (np. - jak w moim przypadku - od poniedziałku do piątku o 6:20). Rano po obudzeniu się i zsynchronizowaniu danych możemy zobaczyć po ilu minutach usnęliśmy, czy wybudzaliśmy się w nocy i ile czasu łącznie spędziliśmy śpiąc.
168000 kroków później
Bardzo szybko FitBit One stał się moim codziennym towarzyszem. W sumie jest ze mną, gdy się budzę, i gdy kładę się spać. Oczywiście nie jest to urządzenie perfekcyjne, takich nie ma, jednak większość wad nie powinna zniechęcać. Na przykład dynks USB do synchronizacji jest na tyle szeroki, że muszę liczyć się z tym, iż w drugi port USB (przynajmniej w MacBooku) nie wszystko się zmieści. Oczywiście jeśli ktoś ma komputer z Bluetooth 4.0 problemu nie będzie. Posiadacze iPhone’a 4S lub 5 mogą pobrać aplikację FitBit (tylko w amerykańskim AppStore) i synchronizować dane w ten sposób. Najbardziej jednak rozczarowane mogą być osoby, które liczyły na dokładne monitorowanie aktywności fizycznej, zapisywanie trasy spacerów itp. Dla nich są bardziej specjalizowane urządzenia. Siła FitBit One (i Zip w zasadzie też) to właśnie prostota. Prostota, dzięki której mamy tyle informacji, ile jest nam potrzebnych, by motywować się do dalszego działania. Prostota, dzięki której nie musimy ładować baterii co 3 dni, tylko co 2 tygodnie. To urządzenie dla osób, które chcą wprowadzić trochę więcej ruchu do swojej codzienności, mając przy okazji satysfakcję z tego, że zdobyli nową odznakę albo przeszli więcej niż znajomi. To właśnie oni będą mieć największa frajdę z chodzenia z FitBit’em to tu, to tam.