Mamy zatem nowy rok. Siedzę z kubkiem kawy (bardzo przyzwoita Costa Rican Tarrazu od Koppi), za oknem deszcz bębni w parapet, w słuchawkach cicho gra ścieżka dźwiękowa z Battlestar Galactica, a ja sobie rozmyślam o moich kawowych „odkryciach“ minionego roku. I jak bym nie myślał to wychodzi mi Aeropress, który przez długi czas miałem w pogardzie. Nie wiem nawet dlaczego. Na początku mojej fascynacji kawą był oczywiście kult espresso jako jedynego słusznego napoju prawdziwego kawosza. Następnie przyszedł czas na rewolucję w postaci slow coffee i bardzo polubiłem się z dripami, ale „strzykawkę“ skutecznie wyrzucałem z głowy. Mistrzostwa Polski Aeropress w 2013, na które zajrzałem, nie przekonały mnie do Aeropressu jako narzędzia, w którym mógłbym zaprzać kawę. Dopiero rok później, po kolejnych mistrzostwach coś we mnie drgnęło i zacząłem rozważać zakup. To był czas gdy do pracy zabierałem Hario V60 co było dość niewygodne ze względu na gabaryty (zwłaszcza z młynkiem). Ostateczną decyzję podjąłem po kilku rozmowach z zaprzyjaźnionymi baristami podczas Mistrzostw Polski Brewers Cup i stałem się posiadaczem Aeropressu oraz młynka Porlex, który uznałem za dobre uzupełnienie „mobilnego zestawu“.
Już pierwsze zaparzenia przekonały mnie, że moje uprzedzenia co do „strzykawy“ były bezpodstawne. Aeropress okazał się fajnym i prostym „urządzeniem“ do zaparzania kawy. Polubiłem go zwłaszcza w pracy za tą prostotę, zarówno w przygotowaniu kawy jak i posprzątaniu po całym procesie. Oczywiście zaparzanie w V60 nie jest specjalnie trudne, a sprzątnięcie ogranicza się do wywalenia filtru z kawą i przepłukaniu dripera. Problemem jest jednak, dla mnie przynajmniej, przelewanie samej kawy. W przypadku dripa równomierne i stabilne nalewanie do niego wody korzystając z dzbankuszka do spieniania mleka było praktycznie niemożliwe, a inwestować, na przykład, w Hario Buono nie chciałem (nie wspominając o noszeniu go ze sobą). Przy Aeropressie nie mam tego problemu. Wsypuję kawę, zalewam wodą, odczekuję i wyciskam samo dobro do kubka. Dodatkową zaletą zestawu Aeropress i Porlex jest jego mobilność. Młynek mieści się w środku aeropressu przez co całość zajmuje mniej miejsca w torbie. Wsypuję zatem odmierzoną ilość ziaren do młynka, młynek wkładam do „strzykawy“, tą kawową „matrioszkę“ ładuję do torby i w drogę.
Aeropress, to niepozorne urządzenie przed którym tak się wzbraniałem, szybko stał się moim ulubionym „zaparzaczem“ kawy. Dobrej kawy, co trzeba dodać, żeby ktoś nie pomyślał, że tanie i proste urządzenie nie zaparzy niczego dobrego. Co do samego procesu zaparzania to w większości przypadków (moich przypadków oczywiście) wygląda on następująco.
- zaparzam odwróconą metodą
- 18 gramów kawy
- tłok Aeropressu ustawiony pod cyfrą 3
- woda o temperaturze ok. 90 stopni
- ok. 50 gramów wody na blooming trwający 30 sekund (tak naprawdę to leję „na oko“)
- w 30 sekundzie zaparzania dolewam wody pod sam koniec aeropressu
- w 90 sekundzie mieszam
- w drugiej minucie zakręcam sitko na aeropressie i odwracam go stawiając na kubku
- zacinam wyciskanie w okolicach 2:40 sekund tak by trwało ono 20 sekund (czyli cały proces zaparzania powinien się zmieścić w 3 minutach)
Oczywiście warto poeksperymentować z różnymi metodami i wartościami przy różnych ziarnach. Powyższa sprawdza się dla mnie dość uniwersalnie.
P.S. Wspomniana na samym początku Costa Rican Tarrazu nie wyszła za dobrze w Aeropressie. Wolę ją z V60 ;)