Dużo ostatnio czytam o złych zleceniodawcach, którzy są zdziwieni tym, że za usługę - nawet freelancerską - trzeba zapłacić. I to zapłacić często całkiem sporo. Cieszy mnie to, ponieważ takie rzeczy trzeba nagłaśniać, aby budować w społeczeństwie pewien nawyk. Że fotografie nie “robią się” za darmo, że sprzęt i oprogramowanie kosztują, że wiedza i umiejętności też nie przyszły łatwo. Ktoś poświęcił swój cenny czas i zadał sobie masę trudu, aby umieć i mieć czym zrealizować wizję klienta.Ale ja nie o tym. Chciałem napisać o drugiej stronie medalu, czyli o “pracy” za darmo. Dlaczego pracę umieściłem w cudzysłowie? Ano dlatego, że wielu z nas fotografuje hobbystycznie. W tygodniu mamy “normalną” pracę, która pozwala nam realizować swoje hobby (czyli kupować masę nowych gadżetów ;)) i mieć z czego żyć. Po pracy natomiast dla własnej satysfakcji łapiemy za aparat i idziemy w plener, realizując wizje, które obijały nam się w czaszce od poniedziałku do piątku. Pewnie już się domyślacie, że chodzi mi o sposób rozliczenia fotograf-modelka/model, który w skrócie nazywa się TFP - Time for Prints. Dzięki takiej formie osoba fotografowana dostaje zdjęcia i jest zadowolona, a fotograf może zrealizować swój projekt i też jest zadowolony. Wszyscy zatem powinni się cieszyć z takiego obrotu rzeczy, nieprawdaż? Otóż nic bardziej mylnego. Według tego, co czytam na internetowych forach, fotografowanie w opisanej powyżej formie to zło. Proszenie o sesję w takiej formie to zło. Zwłaszcza, jeśli prosi o to osoba chętna na zdjęcia. Gdy fotograf prosi - jest OK. Potrafię zrozumieć oburzenie przy ogłoszeniach typu “Chętny na sesję TFP” lub bardziej bezpośrednich - “Chcę fotografa, który zrobi mi darmową sesję”. Przy czym fotograf ma zadbać o miejsce (najlepiej studio), rekwizyty, ubrania i pomysł. Nie, to tak nie działa. TFP nie oznacza “za darmo”, mimo że w grę nie wchodzą pieniądze. Tutaj walutą jest zaangażowanie i współpraca, aby korzyści były równe dla ludzi po obu stronach aparatu. Nie rozumiem jednak gdy każde ogłoszenie, które zawiera ten magiczny trzyliterowy skrót jest równanie z ziemią, a pisząca je osoba mieszana z błotem. Z reguły przez osoby, których portfolio wygląda dość mizernie. Tak jakby jedna sesja w studio i dwie strony marnych zdjęć w portfolio oraz doświadczenie “Duże”, wpisane własnoręcznie w odpowiednią rubrykę, dawały im prawo do krytykowania, często w niewybrednych słowach, kogokolwiek. Co ciekawe, te osoby często same szukają modelek na zasadzie Time for Prints i nie widzą w tym nic złego. Ludzie, opamiętajcie się! Wbijcie sobie w te Wasze wypchane bilonem za sesję głowy, że nie każde fotografowanie ma wymiar komercyjny. Nie każdy jest zawodowcem robiącym sesje po 50 zł, dzięki czemu realizuje swoje marzenie bycia profesjonalnym fotograferem. Są jeszcze osoby, które chcą zrobić coś ciekawego bez wymiernych korzyści finansowych, ale za to z radości dla samej fotografii. Dla procesu, podczas którego wizja staje się czymś namacalnym, czy to na papierze czy na ekranie monitora. Rozgraniczcie sesje komercyjne, gdzie klient “płaci i żąda”, od sesji robionych dla czystej przyjemności fotografowania. Aż mnie kusi, aby na koniec sparafrazować tekst Molesty:
Po pierwsze nie dla sławy Po drugie nie dla pieniędzy Dobrze fotografować można żyjąc nawet w nędzy.
P.S. Większość moich zdjęć, między innym to ilustrujące ten wpis, powstało jako TFP. Jestem przekonany, że w innym przypadku bym ich nie zrobił. Z różnych powodów.